Zarazki na szlaku

Fot. I. Kaługa

Prawie 20 tys. km to dystans, jaki każdego roku pokonują pływacze szare. Jesienią walenie te porzucają zimne Morze Beringa dla cieplejszych wód wybrzeża Kalifornii. Z kolei wędrówki gnu odbywają się według rytmów występowania pór suchych i deszczowych. Antylopy z Serengeti potrafią przemierzyć obszar 30 tys. km kw.

Maraton z grypą

Każdego roku miliardy zwierząt migrują. Niektóre gatunki miesiącami znajdują się w drodze. Dość powszechne jest przekonanie, że zjawisko to – podobnie jak przemieszczanie się ludzi – sprzyja rozprzestrzenianiu się zarazków. Za źródło zagrożenia uchodzą zwłaszcza ptaki wędrowne.

Najnowsze badania dowodzą, że nie do końca jest to zgodne z prawdą. W niektórych przypadkach migracje mogą zmniejszać rozprzestrzenianie się i występowanie chorób zakaźnych, a nawet sprzyjać rozwojowi mniej zjadliwych szczepów patogenów – przekonuje w „Science” zespół prof. Soni Altizer z Odum School of Ecology na Uniwersytecie Georgii.

Owszem, wędrujące osobniki napotykają na swojej drodze groźne mikroby. Zwłaszcza w miejscach, gdzie robią przystanki, by zregenerować siły. Siedliska te są zamieszkiwane przez wiele gatunków, co sprzyja rozprzestrzenianiu się infekcji.

Jednocześnie migracja pozwala zwierzętom uciec na jakiś czas ze środowiska, które obfituje w pasożytujące na nich zarazki. Gdy żywicieli brakuje, liczba intruzów się zmniejsza. Kiedy więc wędrowcy ponownie zawitają w te strony, siedlisko w dużym stopniu będzie wolne od ich pasożytów.

Długie wędrówki mają jeszcze jeden skutek: usuwają z populacji chore osobniki. Wyobraźmy sobie przebiegnięcie maratonu z grypą – porównują uczeni. Niemożliwe, prawda? To nie tylko bat na roznoszenie się infekcji w stadzie, ale także na zjadliwe szczepy zarazków.

Badacze przeanalizowali to zjawisko na podstawie przypadku wędrującego motyla monarcha. Niektóre populacje tego gatunku migrują na długie dystanse. Opuszczają na zimę Kanadę i przenoszą się do Meksyku. Aczkolwiek populacje zamieszkujące miejsca, gdzie klimat jest łagodny, pokonują znacznie krótsze odcinki. A osobniki z Florydy i Hawajów w ogóle się stamtąd nie ruszają.

Z winy człowieka

Okazało się, że istnieje zależność między mobilnością monarcha a występowaniem pasożytującego na tych motylach pierwotniaka. Było ono najniższe wśród wędrownej populacji, a najwyższe u zasiedziałej. Badania wykazały też, że pierwotniaki pasożytujące na motylach podróżnikach były mniej groźne niż obecne wśród nieruchliwych monarchów. – Z tego wynika, że migracja odgrywa ważną rolę w utrzymaniu zdrowia w tych populacjach – komentuje prof. Altizer. Dodaje, że może się to odnosić do innych wędrujących gatunków.

Jeśli tak jest, to mamy powód do zmartwień. Z racji wylesiania, urbanizacji i zwiększania się obszarów pól uprawnych, znikają miejsca służące wędrowcom do odpoczynku. A tworzenie sztucznych barier (tam czy dróg) przecina im szlaki. W efekcie może dojść do sztucznego zagęszczania się siedlisk ich życia. Jeśli nałożą się na to częstsze kontakty między dzikimi osobnikami, zwierzętami hodowlanymi i ludźmi, zwiększy się ryzyko rozprzestrzeniania się patogenów między gatunkami. Nie mówiąc o tym, że ocieplanie się klimatu może sprawić, że niektóre zwierzęta w ogóle zrezygnują z przemieszczania się. A wtedy pasożytujące na nich zarazki staną się groźniejsze.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki
i.redlinska@rp.pl

 

źródło:Rzeczpospolita


Ocena: 0 głosów Aktualna ocena: 0

Komentarze / 0

musisz zalogować się, aby dodać komentarz... → Zaloguj się | Rejestracja